Pracownik narodowej instytucji kultury mieszczącej się w przedwojennym gmachu przy placu Stanisława Małachowskiego 3 w Warszawie został zwolniony po jedenastu latach pracy. Za co? Miał czelność wyrażać się krytycznie o „sztuce” Ignacego Czwartosa, prawicowego malarza z Krakowa, który w ostatnich latach wystawiał m.in. na wystawie Artyści z Krakowa. Generacja 1950–1969 w MOCAK-u, muzeum sztuki współczesnej w Krakowie prowadzonym przez Maszę Potocką. W twórczości Ignacego Czwartosa obecne są elementy związane z wojskowością, historią i ich bieżącą oceną.
Poniżej cytuję wpis Marcina Kazimierza Matuszewskiego w całości.
Długo się nosiłem z tym wyznaniem i myślę, że dziś jest dobry dzień, żeby to z siebie wyrzucić. Wczoraj w Zachęcie zamknęła się wystawa, która zmieniła dużo w moim życiu. Miałem tę przyjemność, że oprowadzałem po niej już dwa dni po otwarciu, jako pierwszy po szanownym panu artyście. Na oprowadzaniu zebrało się więc dużo osób. Nosiła ta wystawa zabawny tytuł „Malarz klęczał, jak malował”. I w zasadzie tylko tytuł był w niej zabawny. To czego można było tam doświadczyć to, poza dyskusyjnym jakościowo malarstwem, apoteoza zbrodniarzy, żarty z nazistowskiej przemocy, podłe wymieszanie bohaterów ze zwykłymi bydlakami i mordercami, w celu legitymizacji działalności tych drugich. Podczas mojego oprowadzania nie omieszkałem wspomnieć o moich obawach wynikających z prezentowania tego typu narracji, cytowałem artystę i dosyć jednoznacznie wyrażałem swoje zdanie. Robiłem to w Zachęcie przez kilka lat i za moją szczerość i odwagę w wyrażaniu opinii (czasami trudnych i, hm, kontrowersyjnych?) byłem raczej doceniany przez osoby, z którymi pracowałem i przez publiczność. Tym razem było inaczej.
Przez miesiąc po oprowadzaniu uniemożliwiano mi pracę przez nieprzydzielanie mi grup. Nikt z moich przełożonych (w tym sprowadzona nie do końca wiadomo skąd, ale na pewno nie z przestrzeni edukacyjnych, kierowniczka działu edukacji) nie był w stanie poinformować mnie, dlaczego nie mogę wykonywać obowiązków wynikających z umowy między mną a Zachętą. Nieoficjalnie mówiono mi, że dyrektor po telefonicznym donosie artysty nie życzy sobie, żebym przekraczał próg instytucji, ale to nic oficjalnego. Dopiero po moim stanowczym postawieniu sprawy zostałem zaproszony na spotkanie z vice dyrektorem Kudelskim (którego widziałem pierwszy raz w życiu), który wręczył mi wypowiedzenie przy absolutnym milczeniu siedzącej obok kierowniczki. Nikt w dziale nie zaprotestował, bo prawie całość załogi jest nowa i kompletnie bez doświadczenia i kompetencji. Żeby nie szukać daleko, osoba, która odpowiadała za program edukacyjny do wystawy pracowała wcześniej w skejtszopie, a w Zachęcie była pierwszy raz w życiu podpisując umowę o pracę. Tak zakończyła się moja jedenastoletnia przygoda z instytucją, która jeszcze do niedawna była jedną z ważniejszych instytucji kultury w Polsce.
Czy żałuję, że powiedziałem co myślę o tym skandalicznym kurwa przedsięwzięciu? Nie i nie żałowałem nawet przez sekundę od tamtej pory. Na takie fikołki, jeśli ma się na to przestrzeń, trzeba reagować w miarę swoich możliwości. Ja miałem tę przestrzeń, więc zareagowałem. Czy coś się zmieniło? W moim życiu na pewno tak: nie dotyczy mnie już stres związany z pracą z osobami, które nie tylko nie mają pojęcia co robią, ale też swoją niekompetencją i realizowaniem ideologicznej linii nowego dyrektora niszczą dekady budowania świadomej i mocnej instytucji.
Jedyne, co mnie trochę gniecie, to fakt, że dzisiaj wydaje się, że już mało kto pamięta święte oburzenie sprzed półtora roku, kiedy to największe media odmieniały Zachętę przez wszystkie przypadki i oburzały się (słusznie!) na sprowadzanie bez choćby pozoru konkursu niekompetentnego, przemocowego, krytykowanego przez prawie wszystkich dyrektora doktora. Mało kto pamięta o tym, co zostało zaprzepaszczone: o programach, które były przed ta zmianą realizowane, wydarzeniach, spotkaniach, wykładach, o szeroko pojętej otwartości nastawionej na dyskusję. Wszystko to pozostaje w archiwach wydarzeń, a na kolejna eksplozję twórczej wolności trzeba będzie poczekać. Przyjdzie ona powoli po wywaleniu Janusza na zbity pysk razem z jego kapeluszami, wycieczkami, kolacjami i kolegami z finansowanego przez Moskwę Ordo Iuris.
Wpis nie jest może lapidarnie piękny, ale bardzo potrzebowałem, żeby to wszystko z siebie wywalić. Zazwyczaj mam tablice dostępną tylko dla znajomych, ale tym razem post jest publiczny, więc jeśli czujecie, że z jakiegoś powodu powinien iść w świat, to be my guest.
Na koniec dodam jeszcze coś, co jest w tej i wielu innych historiach symptomatyczne: nie wiem, na ile wciąż jest to praktykowane, ale od przynajmniej pięciu osób z wewnątrz instytucji usłyszałem, że po moim wyskoku każde oprowadzanie w Zachęcie ma być nagrywane, żeby uniknąć podobnych ekscesów w przyszłości. Jakże przewrotnie historia zatacza kręgi.
AD [Ja, jakoś dziwacznie na twarzy napuchnięty, ale i uśmiechnięty. W czarnej koszulce z białymi trzema antyfaszystowskimi strzałami. Za mną na ścianie duży obraz, na którym namalowane są poćwiartowane i rozrzucone trzy osoby w zielonych mundurach.]
To hańba dla Zachęty
To niebywały skandal i hańba dla Zachęty i dla Polski: tak traktować pracowników kultury. Życzę Marcinowi Kazimierzowi Mateuszewskiemu dużo zdrowia i nieustępliwości, a także niesłabnącej odwagi w kolejnych życiowych decyzjach. Dziękuję za ten wpis i za całą pracę w Zachęcie, za pracę na rzecz polskiej kultury.
To przykre, że pracownika narodowej instytucji kultury spotyka taki podły los: zwolniony po jedenastu latach pracy. Za co? Miał czelność wyrażać się krytycznie o „sztuce” Ignacego Czwartosa, prawicowego malarza z Krakowa. To skandal i odpowiedzialni za to powinni ponieść konsekwencje. Dość tego! Nie zgadzam się na niszczenie polskiej kultury przez PiS-owskie mendy.